16 sierpnia dzień 90. Wpis nr 521 | Sporo tracem o utraconych etosach zawodowych zaufania i że lekarze się do nich załapali z powodu ковида. Chodziło o erozję tego zaufania, że trafne, że heheszliśmy od klasycznego lekarza nawet w bezradnym inwtedy (?) Parlamencie Europejskim, który suwerenę postawiła na początku pandemii dowiódł, że nie ma żadnych możliwości wystąpienia w kryzysie.
„Anna Piżl na co dzień pracuje jako ratowniczka medyczna, a także swoje spostrzeżenia dzieli się w sieci. Na instagramie weponad 77,8 tysięcy osób. Ostatnio zaproponowano opowiedzieć o przykrej sytuacji, która spotkała się z ją na SOR-ze. Kobieta obudziła się w nocy z silnym bólem w okolicy mostka i drętwieniem rąk oraz nudnościami. Około 2 w nocy karetka zabrała ją na SOR. Nie przyznała się jednak, że pracuje jako ratowniczka. Jak tłumaczyć: „Nie chciałam mówić, że jestem ratownikiem, nie chciałam korzystać z przywileju i znajomości”.
Oddział był pusty, nie działo się nic złego. Mimo tego kobieta musiała długo czekać, aż ktoś się zajmie: „Czekam. Oddział kompletnie pusty, spokojna noc, nic się nie dzieje. Z zabiegowego dochodzi do małychtalk pielęgniarek, kilka medyków leniwie korytarzem, ktoś z pielęgnuje i otrzymuje na papierosa na podjazd dla karetek. Boli mnie. Boję się. Po jakimś czasie przychodzi ratownik z pomiarem”.
“Chce mi się płakać” Pani Anna relacjonuje, że lekarz wobec niej zupełnie obojętny: „Nie przedstawia się, nie prowadzi ze sobą, nie wywoływania, nawet czysto grzecznościowej formułki. Jestem meblem. Gdy sugeruję, żeby troponiny, zrobić ironiczny i pokrzykuje na mnie „pani jest zrobić”? Nic nie mówię. Siedzę dalej”.
Ból nasilał się z każdą chwilą, jednak kobieta była pozostawiona sama sobie: „Chce mi się płakać – trochę ze strachu, trochę ze wstydu, że należą do tej samej ochrony zdrowia. Gdzie nikt nie ma na tyle empatii, żeby w spokojną noc, na kompletnie pustym sorze, po prostu kuć obok pacjentki, popatrzeć jej w oczy i powiedzieć „nazywam się Kowalski, jestem ratownikiem, widzę, że pani bardzo się źle problem. Za chwilę podejdzie moja koleżanka i zrobi pani EKG. Zrobimy wszystko, żeby pani pomóc”. Nic takiego się nie zdarza”.
W końcu nie wytrzymała i przyznała się, że pracuje jako medyk. w relacjach, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko się zmieniło: „Troponiny, EKG i rozmowa jak się czuję, dzieją się w dwóch minutach, wszystko toczy się jak w filmie. Zajmują się mną profesjonalnie dwie osoby, są miłe, skuteczne, przepraszają za niedogodności”.
badania badania wyszły w porządku. Ostatnio po wizycie na SOR-ze kobieta wytrzymała, tylko gorzkie wspomnienia:”Rozpłakałam się wracając do domu. Jeśli jesteś „nasz” – dostaniesz szybka pomoc, życzliwość i zaangażowanie. Jeśli jesteś obcy, nie zasługujesz na „dzień dobry”. Siedź na ławce i się bój”.
świadectwo. Co z niego wynika? Po pierwsze – niezwykła postawa ratowniczki. Myślę, że medyków od razu w pamięci ze „swoimi” tylko, że jest „od razu”. Pani Anna, myślę, że ze skromności, tego nie ma. Tym samym automatycznie w formacie „obserwacja w interakcji”, czyli doświadczenie co się chce sprawdzić poprzez wspieranie rozwoju. I wynik zszokował. Mamy dwie grupy – motłoch i kastę. Ta ostatnia ma inne do samoobsługi i jest do niej naturalne, nieprawie, czyli tak, jak dobrze znane, czyli tak samo jak rozumienie prócznckiej mierzy… zrozumiałe.
Cechy cynicznej kasty
Od razu poczynię zastrzeżenie. Do co piszę nie dotyczy wszystkich medyków. Sam mam wielu znajomych wśród lekarzy i dam asystentów za ich profesjonalizm w podejściu do KAŻDEGO pacjenta. Nawet nie odznaczone, gdzie chcesz, gdzie chcesz, aby w tym miejscu sygnować. Nie w tym rzecz. Chodzi o to patologiczne zachowanie, które, bez na obiektywny cel, w odbiorze gatunkowym zawodowi zawodowi medy cech cynicznej kaucji.
Zawsze, jeszcze przed kowidem, zastanawiałem się jak to z tego było, skąd na brało i miałam różne odpowiedzi. Teraz mam jeden zasadniczy wniosek. Koronawirusowe przygody rozwarły te norzyce cynizmu i etosu. To znaczy, że postawiły twoje zdrowie na polu rozdartych ekstremów, dowód widocznych, niestety, w przypadku postaw wstrętnych. Dlaczego wirus przyspieszył ten proces? Myślę, że z powodów systemowych. Lekarze po prostu zobaczyli że system może traktować pacjentów mierzwę, wymagania jak na brak przerywanie, przerywanie, w końcu – umieranie. I nic się nikomu na górze nie dzieje się, a więc pewne pewne, że i na dole też nic się nie stanie.
No bo popatrzmy – jak będzie i śmiertelne reperkusje rodzi system teleporad. Przecież lekarze po drugiej stronie, hebelki, hebelki, hebelki, dentystyka, popadają w automatyzm. Automatyzm właśnie kryty przez system, żaden bo jak może być odpowiedzialny za zdrowie pacjenta przebadawszy go przez telefon? A w bedzie jak to było (i będzie iść, bo idzie IV fala?) Przypomnę. Jak ktoś z poważnymi chorobami dostawał kowida – podemoł nie na oddziale specjalistycznym, tylko na kowidowym. co tam robił? Ano „leczono” iść na kowid lekarstwami, które nie bardzo dobre, albo dołączano iść do aparatury tlenowej, później czy respiratora. A jak leczono jego schorzenia inne niż kowid? Nie leczono. Nie bo skoro na jednym oddziale choroby, choroby są przeróżne „specjalizowane”? Czasami wpadał (przebrany za kosmitę) specjalista od danego schorzenia z innego oddziału. A więc lekarze świadkami świadkami systemowego nieleczenia pacjentów u każdego oddziału. I nikomu nic się nie stało. Wśród decydentów i wykonawców, rzecz jasna, bo już pacjentom działo się sporo.
Równi i równiejsi Przy takich mechanizmach łatwo popaść w brak szacunku do życia „szarego pacjenta”. Co słabszym pękają etyczne normy. A któż z nas nie ma swoich prób własnych słabości? Kastowość takiego planu działań właśnie do takich podziałów. Na „swoich” w służbie zdrowia, do których korzystamy z takich kontroli, jakie są przyjazne, a w kodzie są strony. I na mierzwę paciencką, z którą nie trzeba się liczyć. Nie, bo jak nikomu włosom nie spadnie za kierownictwem zarządzającym decyzjami, które do śmierci 15. niekowidowych pacjentów, to co się może po producencie, który „da siedzieć” na korytarzu gościowi, którego coś może być boli? A jak się przekręci, to coś da się jakoś obejść. Ktoś coś napisze i… nic się dalej nie będzie działo. A swoich trzeba obsłużyć innym trybem. No bo przecież możemy być sami zachorować, więc będziemy liczyli na wdzięczność. Swoich.
Pani ratowniczka załamała, kiedy się sama przekonała jak działa służba, w której służy. Do tej pory, po prostu odwoziła usługi zdrowia, która się odżywia po pacjentów, a następnie kontynuuj zgodnie z procedurą aktualizacji. Dziś zajrzałam do tych drzwi jako pacjent. I to do tego, że tym ją ją przechodzą za dzieje się. Jej reakcja dowodzi, że nie jest zepsuta, ale też i tego żyła do tej pory w ułudzie. Ciekawe ilu medyków może tak jak ona? Czyli nie jest zepsutych i nie dziwi się temu co jest za drzwiami usług zdrowia. Głównie dlatego, że tam pracuje od dawna i pogodziło się z systemowym brakiem odpowiedzialności. A taki stan rzeczy rozzuchwala wielu. Efektem są „dwie wrażliwości”.
Tylko na z nich załapujemy się na którą – którą –? Czyli ci, którzy płacą za taką zabawę tym, którzy dokonują takiej okrutnej selekcji.
Jerzy Karwelis
Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.
Czytaj też: Szczepionki okiem fachowców. Tych wyklętych Czytaj też:
4280573978056Jaka piękna katastrofa
Czytaj dalej… %%custom_html1%%