Ma srebro i brąz z mistrzostw świata oraz dwa złote i dwa srebrne medale z mistrzostw Europy. Ale na igrzyskach olimpijskich urodzona w 1986 roku Piekarska była tylko raz i stoczyła tylko jedną walkê (przegrała jednym trafieniem – 16: 15). Teraz jest integracja, która wygrała aż cztery z sześciu startów w cyklu przedolimpijskim (mistrzostwa Europy i trzy Puchary Świata z pięciu rozegranych).
Zobacz wideo Szpadzistka Magdalena Piekarska w “Wilkowicz Sam na Sam”: W grudniu jeszcze wygrałam Puchar Polski . W styczniu była diagnoza: to pod językiem to jest guz
Łukasz Jachimiak: Multimedalistka mistrzostw świata i pokonała nowotwór i może pojechać na igrzyska olimpijskie, żeby walczyć o złoty medal. Ale chyba na razie odlicza Pani nie 100 dni do igrzysk, tylko dni do ogłoszeń kadry szpadzistek?
Magdalena Piekarska-Twardochel: Zgadza się – nie odliczam dni do igrzysk, bo nie wiem czy znajdę się w składzie naszej oferty. I też nie odliczam dni zrobić ogłoszenia składów. Przypuszczam, że trener wkrótce powołania ogłosi, ale nie wiem, kiedy konkretnie. Staram się żyć najbardziej jak się da tu i teraz. Koncentruję się na jak najlepszych treningach. Na tym, żeby dalej szło tak, jak dotychczas wszystko. Ostatni Puchar Świata jest potwierdzeniem, że to dobra droga.
Pod koniec marca wygrałyście drużynowy Puchar Świata w Kazaniu. Z ostatnich ostatnich takich imprez trzy należały do Były. Do tego zdobyłyście złoty medal mistrzostw Europy. Apetyty przed igrzyskami rosną.
– Turniej w Kazaniu pokazał, że wykonywałyśmy bardzo dobrą pracę przez cały rok pandemii, a przecież nie możemy sprawdzać swojej formy, ponieważ nie było zawodów międzynarodowych. Każde z nas pracowała nad polepszaniem umiejętności w różnych płaszczyznach, na różnych płaszczyznach. Po roku przyszło zweryfikowanie. Pozytywne.
Nawet bardzo, bo finał z Koreankami wygrany aż 45: 24 czy półfinał z Rosjankami wygrany 34: 24 poradnictwo, że Wasze zwycięstwo było bezdyskusyjne.
– Niewątpliwie. A najfajniejsze jest to, że każda z nas mogła walczyć, w zależności od tego, jaki był koncept trenera. Ja finał oglądałam z ławki rezerwowych. W każdą sekundzie byłam gotowa, żeby wejść, ale akurat nie było takiej potrzeby i oczywiście wolę wal, to mimo wszystko bardzo dobrze mi się patrzyło na to, jak dziewczyny walczą. To była deklasacja Koreanek, które dzień wcześniej brylowały w turnieju indywidualnym, bo jedna wygrała, druga była trzecia, a kolejna znalazła się w ósemce. Można się było znaleźć bardzo zaciętego finału, a nasze dziewczyny od początku pokazały moc. Ja walczyłam w meczach, m.in. z Rosjankami. Reasumując, jestem zadowolona iz postawy swojej, i dziewczyn. Pokazałyśmy, że potrafimy robić dobrą, równą szermierkę. Pojechałyśmy tam, wiedząc, że Polska ma już teraz olimpijską, ale przypieczętowałyśmy to, pokazałyśmy, że po roku bez zawodów międzynarodowych nadal jesteśmy bardzo silne.
Które miejsce macie w miejsce?
– Byłyśmy trzecie, a teraz jesteśmy drugie.
To ma znaczenie, bo daje rozstawienie w Tokio, prawda?
– Tak. Przed nami w teorii jest jeszcze Puchar Świata w Dubaju planowany na połowę maja. Ale nie wiemy czy się odbędzie. Są też mistrzostwa Europy, ale też stoją pod przesłuchań i nie wiadomo czy też będą się liczyły do olimpijskiego. W każdym razie na dziś w meczu o czwórkę na igrzyskach wpadamy na siódmę w końcu estonki.
Wy od kilku lat jesteście na podium imprez. Jesteście bardzo równe.
– Trzy wygrane Puchary Świata z pięciu to nasz dorobek z kwalifikacji olimpijskich. Ale już w 2017 roku wygrałyśmy pierwszy Puchar Świata po kilku słabych latach kadry . To było tuż przed moją chorobą. Po długiej, długiej przerwie zaczęłyśmy się wtedy dokopywać do światowej czołówki. Idąc z 13 – 14 miejsce.
W. 2017 roku był też brązowy medal MŚ w Lipsku.
– Tak, najpierw był medal, wywalczony w meczu z Koreankami. A po mistrzostwach wygrałyśmy Puchar Świata w Chinach. I kilka kolejnych turniejów.
Trener może zabrać do Tokio cztery zawodniczki?
– Tak.
A ile jest mocnych dziewczyn z realnymi szansami?
– Jest nas przynajmniej sześć. Ale warto wspomnieć o tym, że w kadrze jest więcej zawodniczek i wszystkie spotkania na sukces. Im większa jest większa konkurencja, tym wyższy poziom grupy. Bez trenerów – kadrowych i klubowych – bez wszystkich zawodniczek, bez sztabu medycznego w ogóle trudno mówić o sukcesach.
Teraz pandemii trenujecie w miarę normalnie , ale w ubiegłym roku nie miałyście prawa spotkać się na sali i poćwiczyć?
– Możliwości naszego trenowania zmieniały się wraz ze zmianą obostrzeń w kraju. Teraz jako pracownicy kadry jak najbardziej możemy trenować. Jestem właśnie na zgrupowaniu w Jachrance. Bardzo ją sobie chwalimy. Jest tu mało osób, są bardzo dobre warunki i bardzo dobre jedzenie, a my lubimy jeść dobrze, ha, ha. Byłyśmy już też na zgrupowaniu we Francji, być może w maju wyjedziemy na jeszcze jedno zagraniczne. Reasumując, dopasowujemy się do obostrzeń i bardzo się cieszymy, że możemy już w miarę normalnie trenować.
Rok temu w mediach społecznościowych widziałem zawodniczki, które wieszają maskę na żyrandolu i ją atakują albo trafienia zadają desce do kontroli. Pani jakiś swój autorski pomysł na trening wtedy, gdy wszystko było pozamykane?
– No jasne! Kombinowaliśmy w warunkach, jak tylko się dało. Łącznie z tym, że męża przebierałam w strój szermierczy i na mi służył za przeciwnika!
Nie był za łatwym celem? Chyba musiał być, nawet jeśli dostał od Pani instrukcji, jak ma się poruszać?
– My jesteśmy razem 10 lat, więc coś tam podpatrzył! Ale oczywiście służył za żywego manekina czy – ładniej mówiąc – za tarczę, w którą mogłam trafiać. Nie zgadzał się często, bo w moim przyciasnym na niego stroju szermierczym, trudno mu było oddychać. Wieszałam sobie też w różnych miejscach maskę lub piłeczkę tenisową żeby w nią trafiać. Albo po prostu robiłam pracę nóg. Poza szermierką czas potrzebny, domowy blokada wykorzystałam przede wszystkim na treningu kardio i na poprawę stanu oraz na trening mentalny. To wszystko razem wzięte złączeło się na moje dobre przygotowanie, które potwierdzeniem były kolejne starty.
A propos szkolenia mentalnego – dwa lata temu w programie Pawła Wilkowicza opowiedziała Pani jak przeżywała porażkę na igrzyskach w Londynie w 2019 roku. Tam przegrała Pani pierwszą walkę ze Szwajcarką, a później śniło się Pani, że z Chinka, z którąkolwiek Pani walczyć w tym, przyszła bez szermierczego stroju i Pani wiedziała, że zabiłaby ją, gdyby doszło do walki, więc trzeba było zrezygnować i odpaść z igrzyska. Przed Tokio sny i wspomnienia wracają?
– Nie, nie, absolutnie, ha, ha! Kilka lat po londyńskim, że nie do końca sobie poradziłam z tamtymi wydarzeniami. Dopiero wtedy specjalista pom miógł się z porażką uporać. A dziś jestem już zupełnie inną zawodniczką, z zupełnie innymi doświadczeniami życiowymi niż w 2019 roku. Teraz staram się żyć jak najbardziej tu i teraz. Nie rozpamiętuję, nie wracam. Szermierka jest dziś inna niż wtedy i ja ja zupełnie inaczej Magdą Piekarską niż byłam prawie 10 lat temu.
Pomówmy o innych igrzyskach – wojskowych w Wuhan. Jako jako w cenieniku 2019 żołnierz roku i sportowo było jak najbardziej w porządku, bo zdobyła Pani brązowy medal. A jak było pod innymi względami? Mówi się, że to w Wuhan zanotowano pierwsze pierwsze koronawirusa i że było to w grudniu 2019 roku. Sportowcy z Francji i Włoch twierdzą, że już podczas wojskowych igrzysk dopadł ich covid.
– Sportowo było jak najbardziej okej i jeśli chodzi o pracowników również. W polskiej ekipie, a już na pewno w kadrze szermierzy, w ogóle nie słyszałam o takich dziwnych przypadkach. Oczywiście czytałam o tych, o których pan mówi. Ale ja ten wyjazd wspominam bardzo dobrze. Był długi, intensywny, myśmy tam 16 dni. Ale nie można było mieć żadnych zarzutów do organizatorów.
Boi się Pani covidu? Pewnie tak, bo jest Pani w grupie ryzyka ryzyka z racji nowotworowej historii?
– Tak i nie. Wszystko zależało od momentu, w którym byłam. Początki pandemii były dla mnie trudne. Najpierw niewiedza, później przesyt informacji. Miałam mętlik w głowie, a karmienie się złymi mitami mnożyło mój lek. Mówiąc wprost – bałam się o swoje zdrowie, a może i życie. Teraz, gdy jestem już po covidzie i – odpukać – wszystko ze mną jest w porządku, boje się mniej. Nadal nie śledzę wiadomości, wybieram spokój, choć wiem, że mimo że jestem jestemńcem, to nie mam gwarancji, że nie zachoruję kolejny raz. Zw, że covid przeszłam już jakiś czas temu, w zeszłym roku. Jest gdzieś z peleryna obawa, że koronawirus może tu raz do wznowy choroby nowotworowej. Ale przecież nie musi. Nie myślę o tym na co dzień, gdyby się zdarzyło, to dzisiaj już mam narzędzia do tego, żeby z takich obawami sobie radzić. Na razie jestem zdrowa, tak badania, ale wolę nie kusić losu. Staram się być rozsądna i izolować się od skupisk ludzkich. Trenuję w klubie, jeżdżę na zgrupowania, bo to moja praca. Jakie mam wyjście? Niespecjalnie jakieś jest. No chyba że chcę zrezygnować z marzenia, jakim są igrzyska olimpijskie.
Trudno zrezygnować z pomocy, o czym się całe życie marzy i na co się całe życie pracuje.
– Dokładnie. Z drugiej strony to jest stawianie na szali zdrowia. Są na trudne wybory. Ale zdecydowałam się na rękawice. Jestem wierna swoim zasadom, unikam ludzi na tyle, na ile mogę i minimalizuję ryzyko.
Ciężko Pani abonamentła covid?
– Nie. Miałam objawy, ale nie były mocne. Przeszłam chorobę w stopniu lekkim. Cieszę się, że skoro już musiało mnie to dopaść, to tylko tak. Że mogłam szybko wrócić do szermierki. Po zrobieniu badań serca i płuc, że nic złego się nie dzieje.
Jak często się Pani bada?
– Kontrole onkologiczne mam co pół roku i raz w roku mam skan całego ciała, który pokazuje, czy są w ciele komórki nowotworowe. Poza tym mam badania sportowe, więc tak naprawdę kontrole wychodzą mi co trzy miesiące. Do tego dochodzą jeszcze coroczne badania profilaktyczne. I dobrze, że tyle tego jest – przezorny zawsze ubezpieczony. Do badania się namawiam wszystkich. Jestem teraz, że jeśli szybko reagujemy, możemy sobie z chorobą poradzić. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że w koszyku wszystkich złych chorób moja karta z oceny, bo dało się ją wyleczyć. Ale to nie zmienia faktu, że warto się badać. Profilaktycznie, ale też jeśli czujemy jakieś niepokojące sygnały w ciele. To dotyczy też mężczyzn. Muszę do końca, bo widzę, że mężczyźni trudniej namówić. Ale nie odpuszczam, męczę m.in. swojego męża. Wczesne wykrycie to życie – coś w tym jest.
Została Pani ambasadorką ważnej społecznie sprawy, a niektóre miasta rzecz dla siebie wyciągnęła Pani z choroby? Pytam, bo wiem, że to trudne doświadczenie Pani za cenne, potrzebne.
– W lipcu miną trzy lata odkąd skończyłam leczenie i nieznie cieszę się, że powiedziałam o swojej chorobie. Zrobiłam to, bo chciałam kogoś zmobilizować, kogoś innego w trakcie badań, a jeszcze komuś dać pozytywnego kopa w trakcie walki z chorobą. Nie pomyliłam się, zrozpoznany. Ale to nie była łatwa decyzja. Nie było tak, że pewnego dnia się obudziłam i powiedziałam: wrzucam posta, powiem ludziom. Zastanawiałam się czy więcej będzie plusów czy minusów tego, że opowiem o swojej chorobie. Przekonałam się, że więcej jest plusów. Uznałam, że jeśli pomogę odpalić, to warto. A tych osób było więcej. Do dziś się zdarzają zapytania od ludzi chorych. Oczywiście nie jestem sprzęt, nie stawiam diagnoz, ale mogę pomagać w inny sposób.
Jak?
– Choćby dobrym słowem. Nie jestem jakąśś urodzoną optymistką, ale staram się patrzeć pozytywnie na Poradnika. Wiem, że to niekiedy wymaga czasu. U mnie tak było. Na początku odczytam wszystko w czarnych barwach, ale w końcu uznałam, że potraktuję nowotwór jak przeciwnika na planszy. I do tego drogi zachęcam ludzi. Do walki po prostu. A odpowiadając wprost na pana pytanie, powiem tak: radość z życia i większe docenie tego co mam, a nie gonienie za tym, czego jeszcze nie mam i może mieć nie będę – to jest najcenniejsza rzecz, którą wyciągnęłam z choroby. Nauczyłam się doceniać proste rzeczy dnia codziennego. Oczywiście nie jest tak, że zmieniłam całe życie i że codziennie widzę tylko piękne rzeczy. Jak każdy człowiek, mam też swoje problemy, czy po prostu gorsze dni. Ale zaszła my mnie duża zmiana. Doceniam to, co mam i wiem już na pewno, że nic nie wydarzy się na pewno. Wiem jak to brzmi, ale tak jest. Mam plany sportowe, kontrole lekarskie, czy inne rzeczy, które trzeba zaplanować, bo takie jest życie, ale po prostu dziś wiem, że te wszystkie plany mogą zostać odłożone w czasie, albo być w ogóle niezrealizowane. W ogóle myślę też, że pandemia pokazuje nam wszystkich, że nic nie wydarzy się na pewno. Obok wielu problemów przysporzyła, można tez dostrzec jej negatywne aspekty. Ludzie zwolnili. Myślę, że wielu właśnie dzięki pandemii zaczęło bardziej doceniać to co w życiu ma: zdrowie, rodzinę, dach nad głową.
Na koniec proszę sobie wyobrazić , że jedzie Pani do Tokio iz koleżankami z zdobywa brązowy medal. Jest Pani szczęśliwy na 100 procent? Bierze Pani coś takiego w ciemno?
– To jest pytanie dobre! Nie – jeśli tam pojadę chciałabym zdobywać z dziewczynami złoty medal! To by było stuprocentowe spełnienie. Ale myślę sobie, że każdy medal cieszy się, tylko ten inny kolor cieszy też troszkę później.